KLASYFIKACJA MEDALOWA PO PIERWSZYM DNIU ZAWODÓW
Pierwszy dzień zawodów zainaugurowała na stadionie w Redzie królowa dyscyplin - lekkoatletyka. Równocześnie rozgrywano badminton, szachy, bieg na 5 km, piłka ręczną, turniej piłki nożnej im. Marszałka Macieja Płażyńskiego, tenis ziemny.
Pana Wojciecha Szurowskiego ze Szwecji spotkaliśmy na Stadionie Miejskim w Redzie podczas rozgrzewki przed konkursem oszczepników.
- Ta treningowa próba była całkiem przyzwoita. Dobrze ponad 35 metrów…
- Tak, ale sądzę że w konkursie trzeba będzie rzucić jeszcze dalej. Nie ukrywam, że chciałbym osiągnąć tu lepszy wynik, bo niejako kontynuuję tradycję rodzinną – oszczepem przed laty rzucał mój ojciec, ale – od razu uprzedzę pytanie – żadnych sekretów tej konkurencji mi nie „sprzedał”. Właściwie tylko podglądam w telewizji jaką technikę prezentują najlepsi w Europie czy świecie. Wiem już jak należy dobrze rzucać – to kwestia techniki. Ja niepotrzebnie przed rzutem zwalniam i rzucam „z biodra”, a to niezupełnie tak powinno wyglądać, ale…to można poprawić tylko regularnym treningiem, na który niestety ja nie mogę sobie pozwolić. Wiadomo – praca, inne obowiązki. Ale – spróbuję tutaj jeszcze swych sił również w pchnięciu kulą i rzucie ciężarkiem.
- Ale na igrzyskach nie jest Pan wcale debiutantem?
- Oczywiście. Po raz pierwszy startowałem chyba ponad 30 lat temu – to było w 1986 roku w Krakowie. Potem była spora przerwa, ale od Warszawy (2005) nie opuszczam już tych imprez i chętnie w kolejnych uczestniczę.
- A co sprawia, że tak chętnie Pan startuje?
- To przede wszystkim znakomita zabawa i okazja zarówno do spotkania wielu starych znajomych jak i do poznania kolejnych osób, którym – tak jak mnie – bliski jest sport i aktywny wypoczynek. Pewnie, że dobrze jest osiągnąć na zawodach satysfakcjonujący wynik, ale ważniejsze są nasze spotkania, rozmowy, znajomości, które często przeradzają się w wieloletnie przyjaźnie. To też wielki walor tych igrzysk.
Rozmawiał red. Henryk Urbaś
Pan Andrzej Janeczko reprezentuje na igrzyskach Polonię hiszpańską.
- Na Pana koszulce widnieje napis „Łączy nas Polska”…
- To hasło wydaje mi się oczywiste. Muszę od razu wyjaśnić, iż czasem wydaje się nam, że w nas, Polakach mieszkających poza ojczystym krajem, jest chyba nieco więcej prawdziwego patriotyzmu niż wśród rodaków mieszkających między Odrą a Bugiem. My jakoś chyba z większym zaangażowaniem podchodzimy do wszystkich świąt państwowych i rozmaitych rocznic, które staramy się możliwie najgodniej celebrować. Nie, wcale nie stawiam zarzutu Polakom mieszkającym w kraju, że tego nie czynią i nie doceniają, ale oni chyba mają do takich wydarzeń nieco większy dystans niż my. A więc warto aby owo „Łączy nas Polska” także oni głębiej wzięli sobie do serca, bo Polska na pewno na to zasługuje.
- Wiem, że nie po raz pierwszy bierze Pan udział w polonijnych igrzyskach.
- No, nie – to już moja c z t e r n a s t a taka impreza, a uczestniczę zarówno w letnich jak i zimowych jej edycjach. Dwa lata temu był Toruń, teraz Gdynia, do której zjechało ponad 1200 osób z całego świata – mamy więc tu prawdziwą „Wieżę Babel”.
- Czy na poprzednich igrzyskach sięgał Pan po jakieś znaczące sukcesy?
- Hmm, szczerze mówiąc byłem pionierem naszej hiszpańskiej ekipy. Na swoich pierwszych igrzyskach byłem sam, ale w kolejnych latach przyjeżdżało nas już więcej. Jestem prezesem Stowarzyszenia Polaków w Hiszpanii – „Domu Polskiego” i nasza reprezentacja stale się rozrastała. 0śmiu, dwunastu, szesnastu, dwa lata temu 34, a teraz jest nas 55! Nieźle, prawda?
Rozmawiał red. Henryk Urbaś
Pan Henryk Danusievicz jest prezesem Łotewskiego Polonijnego Klubu Olimpijskiego i od 30 lat należy do stałych bywalców zarówno Światowych Igrzysk Polonijnych jak i poprzedzających tę imprezę Polonijnych Sejmików Olimpijskich PKOl. Nie inaczej jest i tym razem.
- Pierwszy raz byliśmy tutaj w czasie, gdy Łotwa ledwie odzyskiwała niepodległość i od tego czasu staramy się zawsze co dwa lata gościć w Polsce na tych, tak ważnych dla nas wydarzeniach. Nigdy jednak nie mieliśmy tu zbyt licznej ekipy, bo w naszym kraju Polaków mieszka stosunkowo niewielu. W tym roku jest nas tylko osiemnaścioro, ale… zapowiadamy walkę o jak najlepsze wyniki. Liczymy przede wszystkim na drużynę siatkówki i kilku lekkoatletów. Ja sam zamierzam startować w biegach na 100 i 400 metrów, a ponadto w strzelectwie sportowym i w ringo, przy czym właśnie gra w ringo sprawia mi chyba najwięcej radości. Przecież to sport od początku do końca polski (jego twórcą był nieżyjący już Włodzimierz Strzyżewski – przyp. red.) i nawet czyniłem próby by szerzej rozpropagować go na Łotwie, ale jak dotąd brakowało mi trochę wsparcia z kraju… A przecież ringo to dobry sposób na rozruszanie się, zarówno dla mężczyzn jak i kobiet, atrakcyjny także dla dzieci, do tego – niedrogi, bo nie wymaga specjalnych boisk – można uprawiać go dosłownie wszędzie i warto chyba jeszcze mocniej w całym świecie go upowszechnić.
- Ale pobyt w Gdyni zamierza Pan wykorzystać nie tylko na udział w zawodach sportowych…
- No tak – o sejmiku olimpijskim już wspomnieliśmy, ale ja mam w Trójmieście rodzinę – w sumie siedem osób, więc mam okazję odwiedzić bliskich, porozmawiać, a przy okazji coś ciekawego do obejrzenia w Gdańsku, Gdyni czy Sopocie zawsze się też trafi.
- A jak ocenia Pan organizację igrzysk w Gdyni?
- Zdaję sobie doskonale sprawę, że to przedsięwzięcie ogromne, choćby z racji liczby uczestników, liczby dyscyplin i różnej ich lokalizacji, ale – właściwie nie ma powodu by do czegoś się przyczepić. Widać, że cały mechanizm organizacyjny się rozkręca – akademiki, w których mieszkamy są więcej niż przyzwoite, transport też funkcjonuje, a wszyscy zaangażowani w organizację imprezy starają się jak najlepiej wywiązać ze swych obowiązków, a przecież dla niektórych z nich to przedsięwzięcie o rozmiarach, z którymi wcześniej się nie spotykali.
Rozmawiał red. Henryk Urbaś
Krzysztof Zubała z Hamburga w Niemczech wziął udział w konkursie skoku wzwyż. Zaliczył wysokość 115 cm, ale trzy próby na 120 były już nieudane…
- Stać było mnie na pewno na wynik lepszy, ale nie udało się. Wcześniej grałem już w tenisa, ale pierwsza runda singla też nie była dla mnie udana, bo przegrałem, jednak – z naprawdę dobrym rywalem ze Stanów Zjednoczonych. Ale – spróbuję jeszcze swych sił w deblu (zagram w parze ze swym dzisiejszym pogromcą) i zapewne w grze mieszanej. Ponadto – znów będę skakać. Tym razem w dal…
- Z tego co słyszałem – w Niemczech mieszka Pan już 34 lata?
- Tak, ale na igrzyskach jestem już po raz trzeci i powiem Panu, że jestem urzeczony atmosferą tej imprezy. Przede wszystkim – spotkania z rodakami z innych państw, wspólna zabawa w sport, bo przecież nie o wyczyn tu chodzi. Ponadto – to znakomita okazja do poznania kraju. Skoro igrzyska wędrują po Polsce, to my z nimi, przy okazji odkrywając uroki kolejnych polskich miast i regionów. To ważne nie tylko dla nas, osób w sile wieku, ale dla najmłodszego pokolenia, które powinno lepiej poznać ojczyznę swych rodziców czy dziadków. Nie zapominajmy także o tym, że to sposobność by spotkać się z naszymi bliskimi wciąż mieszkającymi w kraju.
- Czy bezpośrednio po igrzyskach wraca Pan do Hamburga?
- Ależ skąd! Mam jeszcze jeden tydzień urlopu i dlatego zamierzam spędzić go w Polsce, nad polskim morzem, a dokładniej – w Międzyzdrojach.
- W takim razie – udanego wypoczynku po trudach sportowych zmagań…
Rozmawiał red. Henryk Urbaś
Pani Tatiana Markiel na igrzyska przyjechała z Grodna na Białorusi i zupełnie udanie zaprezentowała się z skoku w dal. Rozmawialiśmy z nią po efektownej próbie, w której zaliczyła 4,11 m.
- Z tego co słyszałem – w Niemczech mieszka Pan już 34 lata?
- Cieszę się z tego wyniku, bo dobrze trafiłam na belkę i uzyskałam przyzwoity wynik. Muszę jednak powiedzieć, że w tej konkurencji jestem niemal debiutantką, bo po raz ostatni skakałam w dal jeszcze w szkole, a dziś mam…32. Na polonijne igrzyska przyjeżdżam co dwa lata, począwszy od zawodów w Warszawie w roku 2005. Bywało, że przywoziłam z sobą córkę, która też próbowała swoich sił w rywalizacji z rówieśnikami. A ja? Już wywalczyłam tu dziś – oczywiście w swojej kategorii wiekowej - pierwsze miejsce w sprincie na 100 metrów, a w planach mam jeszcze udział w pchnięciu kulą i w turnieju siatkówki plażowej. Postaram się wypaść jak najlepiej.
- Trzymamy za słowo, powodzenia!
Rozmawiał red. Henryk Urbaś
Choć to nie korty Rolanda Garrosa, ani nie Wimbledon – na tenisowym obiekcie MOSiR w Redzie już pierwszego dnia turnieju oglądaliśmy niemało emocjonujących gier. W jednej z nich spotkali się Arnold Sikora z Czech i Julian Gaborek, reprezentujący Polonię austriacką. Górą był pan Arnold, który zwyciężył 6:3, 6:0. Jego rywal był wyraźnie niepocieszony…
- Chylę czoła przed Arnoldem, bo był dziś zdecydowanie lepszy, przede wszystkim szybszy. Nic dziwnego – przecież wcześniej już dzielnie walczył w badmintonie. Ja zaś na pewno za mało ostatnio trenowałem i mam spore braki w przygotowaniu – to na pewno nie była moja normalna forma. Przecież dwa lata temu zająłem w takim turnieju trzecie miejsce, a dziś - „dowodząc” teamem Polonii z Austrii – będę mógł poświęcić się innym dyscyplinom. Może w nich będzie lepiej.
- Ja z kolei muszę bardzo pochwalić Pana Juliana, bo okazał się rywalem wymagającym i choć to zwycięstwo wynikowo wygląda efektownie, wcale nie przyszło mi zbyt łatwo. Muszę dodać, że udział w igrzyskach rozpocząłem jeszcze w roku 1974 i wtedy uprawiałem, i to z powodzeniem, lekkoatletykę, ale po latach postanowiłem skoncentrować się na „spokojniejszych” sportach i stąd tenis i badminton.
Rozmawiał red. Henryk Urbaś
Pierwszy dzień Igrzysk i są już pierwsi zwycięzcy. Ceremonia medalowa odbyła się na okręcie ORP Błyskawica zacumowanym w Gdyńskim porcie.
Przy udziale licznej widowni - sportowców i wczasowiczów (ponieważ uroczystość byłą doskonale widoczna z molo) marszałek Senatu RP Senat Rzeczypospolitej Polskiej Stanisław Karczewski, senator Artur Warzocha oraz prezes Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" Dariusz Piotr Bonisławski wręczyli pierwsze medale.
Zdjęcia Agata Pawłowska © Polonijna Agencja Informacyjna